Czerwono żółte języki ognia z każdej strony liżą powierzchnie korytarza. Przede mną, za mną , obok mnie… Wszędzie. Biegnę. Próbuję uciec, ale nie potrafię. Gdy tylko mijam zakręt wyłania się kolejna ściana ognia. Pożera wszystko, obrazy, rysunki, ozdobne kwiaty. Niszczy co popadnie. Dookoła słyszę wrzaski. Krzyki moich rówieśników pogrążonych w ostatecznej agonii. Z sufitu spada belka. Wprost pod moje nogi, w ostatniej chwili zdołałam się zatrzymać.
Drzwi po mojej lewej stronie otwierają się z hukiem. Na podłogę upada czarny, zwęglony kształt. Rusza się. Po chwili w niemym zdumieniu zdaję sobie sprawę, że to dziecko. Wiję się, krzyczy. Poczerniała skóra odchodzi płatami. Oczy kierują się w moją stronę. Oczy, a raczej same białka w oczodołach. Nie widzącym wzrokiem spogląda na mnie. I wtedy to we mnie uderza. To Loki. Niegdyś pogodny, wesoły i roztrzepany dzieciak. Mój jedyny i najlepszy przyjaciel. Teraz umierająca kupka zwęglonego ciała. Skóra na policzkach odpadła całkowicie. gdy krzyczy widzę jego poczerniałe dziąsła i to, co zostało z jego języka. Ogień musiał wybuchnąć niedaleko jego twarzy.
Spojrzał na mnie.
Amy…
Upadł.
Zaczęłam wrzeszczeć.
-AAAAAAAAAAaaaaaaa- poderwałam się do pionu. Koszmar. Ten cholerny koszmar. Znowu. Minęły cztery lata, a on dalej mnie nawiedza. Pożar sierocińca. Zwęglony Loki. Z całego pożaru ocalały tylko trzy osoby. Ja, opiekunka i dyrektor oddziału. Stary dziad który, jestem tego pewna, podłożył ogień. W ten sposób, chciał zniszczyć dowody które już niedługo miały wyjść na światło dzienne. Z pedofila awansował na podpalacza. Genialny awans, co nie?
Chwyciłam się za głowę jak zresztą zawsze. Od tamtego czasu ból głowy od rana jest chlebem powszednim.
-Nie możesz ciągle o tym myśleć. Przestań. Pomyśl o czymś innym. Kwiatki, tęcza, słoneczko… Cholera, co ja gadam? Przecież nienawidzę takiego szajsu!
-Gadasz sama do siebie. To zły objaw.- Z mojego ramienia, odezwał się głos Shinai. Mój bakugan Ventusa i jedyna rozumiejąca mnie osoba. Zielono fioletowa kulka. Po rozłożeniu odchodzi ogon, wysuwa się tors z głową kota. A w swej naturalnej formie wygląda jak kot. Trzy metry długa, z ogonem cztery. Wysoka na dwa. w porównaniu do innych bakuganów, może i jest mała, ale za to zwinniejsza, nieuchwytna i diablo irytująca.
- Złym objawem był duch Michela Jacksona w zeszłym tygodniu. A to, że gadam sama do siebie to normalka.
-Jasne…- czy bakugany potrafią przewracać oczami? Nie wiem, ale ona na pewno to zrobiła.- Na głos sama ze sobą gadasz tylko w kryzysowych sytuacjach. Więc pewnie, znów ten koszmar?
-Nie, skądże ci to przyszło do głowy? Jak zwykle śniło mi się, że patatajam na jednorożcu.
- I taka z tobą rozmowa. - Shinai obróciła się na moim ramieniu tyłem do mnie. Czyli tak jak zwykle zaczęła się fochać. - Gdzie my w ogóle jesteśmy?
-No jak gdzie. W łóżku? Co nie?
-Puknij się w ten pusty łeb i rozejrzyj się.
Prychnęłam pod nosem. Amnezja w tym wieku? Źle z nią. Chwyciłam kołdrę i położyłam się. I tu pojawił się pewien szkopuł. Nie ma kołdry,to nie łóżko i ciemno tu jak na drugiej stronie księżyca.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. To długi korytarz, z wieloma drzwiami.
Jak w sierocińcu…. Zaraz wybuchnie ogień, z każdej strony napłyną wrzaski… Zwęglony Loki…
Pokręciłam głową. Odepchnęłam od siebie te myśli. To było i się nie powtórzy.
-Gdzie my jesteśmy?
********
Cześć!
Nazywam się Amy i jestem nową uczennicą Baku-Akademi :)
Wierzę, że zdołam dźwigać z wami ciężar gnębienia Niebieskiej xD A skoro o niej mowa, to w kolejnej notce spróbuję ją zdołować.
Miło mi was poznać :)